niedziela, 29 sierpnia 2010

Madame wichrowa








W dni takie jak ostatnio, gdy ciężkie chmury późnego sierpnia leniwie suną przez niebo, wędruję czasem wspomnieniami na wzgórza analogowej Kornwalii, gdzie na kuszących, wietrznych wrzosowiskach, jak śpiewała przed laty Kate Bush, potoczylibyśmy się w zieleń. Tam, gdzie stale powraca pieśń wzgórz melancholii, niespełnionej wolności, niespokojnej, wichrowej duszy.



(...) "Nocą złe sny
Mówiłeś, że przegram tę bitwę
Zostawię za sobą swoje wichrowe, wichrowe
Wichrowe wzgórza"

Kate Bush, Wuthering Heights









Wpuść mnie swoim oknem... nim światło oderwie od ziemi 
i potoczy w jasną przestrzeń dopełnienia, 
zlewając w blaskach nieskończoność przerwaną krótkim snem, 
chełstem zaledwie swego rozpoznania w odbiciach odzyskanej miłości.








 



sobota, 21 sierpnia 2010

Ścieżki Pashley Manor







Docieram na granicę Sussex i Kent, posłuchać jak bije serce południowo-wschodniej Anglii. Popatrzeć na kolejny szesnastowieczny okaz jaki w przeciwieństwie do PL, tu i w innych częściach Europy pojawia się dość często, by wymienić Francję, Niderlandy czy Północne Niemcy. Mowa o tzw. szachulcu czy popularniejszym fachwerku. W kraju rzadkość, a już jeśli i z tego okresu to jedynie w zabudowie zwartej, w miastach głównie PL północnej. Z wolnostojących obiektów czas ten kraj wymiótł do cna. Za dużo się działo i nie działo jeśli chodzi o świadomość dóbr tzw. narodowych i w ogóle jakąkolwiek w tym kierunku, nim dotarł do nas kapitał tzw. zachodni z początkiem lat 90-tych. Pojęcie więc młode jak lista dziedzictwa Unesco.
Okey. W Pashley Manor i w ogóle na Wyspach z tym problemu nie mają. Pamiętam tylko szczere zdziwienie jak to właśnie lat temu ok. 20 kilku angielskich znajomych było mocno zaniepokojonych stanem wszelkiej dostępności i niezagospodarowania fortów toruńskich, które postanowiłam im pokazać. A gdzie strażnik? Ile kosztuje wstęp? Padały konsternujące pytania. O tym jak to się zmieniło informują dziś bilbordy z promocją regionów. Skok kwantowy.
W przeciwieństwie do wcześniejszych miejsc jakie odwiedziliśmy, obecnymi właścicielami dworu są osoby prywatne, Państwo Sellick. Swoje 4-5 ha ogrodów do publicznego zwiedzania udostępnili w 1992 r. i nie jest to jakieś nadzwyczajne, znając ich tradycję narodową. Stale inicjuje się tam masę eventów od prezentacji artu po kulinarne festiwale włącznie ostatnio z oryginalną kuchnią z tutejszych upraw. Podobnie jak w Sissinghurst, skąd zioła trafiają bezpośrednio do pobliskiej restauracyjki. Świeżo, zdrowo, bez sztucznych uśmiechów i co najważniejsze, z pasją.
Okey, miałam tylko popatrzeć, nim się zwyczajowo rozgadam, powdychać trochę tych kompozycji zapachów różnych, posmakować ... bo z historii tak wielu tu jedna pozostanie nieopowiedziana, ta osobista. Poprzypominam więc sobie te ścieżki raz jeszcze...
















środa, 18 sierpnia 2010

Hever. Wizyta z Titanikiem w tle


Wracamy do Kent. 1890. Czasy afrykańskich polowań i narodzin Indiany Jones’a właśnie trwają w najlepsze, a świat zaczyna na dobre oswajać się z fenomenem słowa „przedsiębiorczość” jakie dzięki nowej klasie wniesie go we współczesność bez koron czy herbów, by ostatecznie osiągnąć stan chaosu jaki dobrze znamy.
W Nowym Yorku właśnie umiera niejaki John Jacob Astor III a jego 41 letni wówczas syn, William Waldorf Astor I, dziedziczy, bagatela, niemal 100 milionów dolarów, z czego większość w nieruchomościach. Wkrótce to właśnie on wraz ze swoim kuzynem Johnem Jacobem Astorem IV, najbogatszym pasażerem Titanica jaki zginął w osławionej katastrofie, inauguruje sieć luksusowych hoteli, budując na Time Squer w Nowym Jorku chyba najbardziej z nich zanany, Waldorf Astoria. Ciekawostką jest to, że udziały Astorii niespełna 50 lat potem wykupi dziadek niejakiej Paris, Conrad Hilton (też niby societa, tylko klasa już nie ta).




  
William Waldorf Astor I Wicehrabia Hever







Astorowie. Stylowa i ekscentryczna familia, która zapoczątkowała czasy legendarnych już amerykańskich milionerów. Tymczasem nasz bohater, Will wrażliwy, przez wielu uznawany za człowieka nieśmiałego, z artystyczną duszą i niekonwencjonalną obojętnością wobec opinii wszelkich, poza Astorią zasłynął chyba najbardziej z tego, że po nabyciu rodzinnej rezydencji Anny Boleyn w Hever, w 1903 r. zrzucił swoją amerykańską skórę by na zawsze zamieszkać na Wyspach i stać się oficjalnie angielskim wicehrabią. W ciągu kolejnych pięciu lat nie tylko przystąpił do restauracji zamku, rozbudowy części Tudowrów ale stworzył spektakularny ogród, który mimo wszystko nie onieśmiela tak, jak jego pasja sztuki i fortuna jaką na to wydał. Zielone gabinety, architektura, woda i przeszłość. Kompozycje osobliwe a w nich antyk i rzeźby jakie Will zgromadził podczas swej dyplomatycznej kariery w Italii, czyniąc z nich swoisty element ogrodowego lapidarium. A wokół tego róże, róże, róże... morze róż (nie wiem czemu myślę o PRL-owskich klombach...)



 






  




Kilka analogii założenia można znaleźć w Cliveden, równoległym nabytku naszego bohatera, jakie ostatecznie po śmierci żony przepisał synowi w prezencie ślubnym. Odtąd znany będzie bardziej z politycznej działalności synowej, Nancy, niż jego konserwatorskich pasji, no ale świat jest już wtedy w innym miejscu. Z ciszy artu zmierza w splendor diamentowych celebrytów, bo oto właśnie dzięki Nancy takie nazwiska jak Churchil, Chaplin, Roosvelt czy Kennedy wejdą na stałą listę gości weekendowych bali ich domu. I jakby komuś mało było z tych koneksji, raptem 10 km od Hever, w Chartwell można zajrzeć na herbatkę do Winstona, który tu właśnie zakupił posiadłość dla osławionych widoków Kent.





Nancy z mężem, Williamem Waldorfem II Wicehrabią Hever w swojej
posiadłości w Cliveden





Hever. Fortuna nie zmarnowana jak w przypadku bogatego biedactwa Baśki Hutton. Świetność czasem zapisana w towarzyskich kręgach Anglii. Historie-astorie jakie stale inspirują a świat zamienia je w przykład jak myśl ciałem się staje spełniając duszę pełną piękna i stylu. Po raz kolejny. A, że rzecz stale w Anglii się dzieje, niecierpliwym powiem, to już nie moja wina...











Chawton cottage. Spełnienie.



Utalentowana kobieta, której zdarzyło się urodzić w XVI w. musiała niechybnie zwariować, palnąć sobie w łeb albo dokonać życia w samotnej chacie na skraju wsi jako wyśmiewana albo budząca strach ni to wróżka, ni to czarownica.




Tak w 1928 r. wyjaśniała zjawisko singielek niczego jeszcze wówczas nieświadoma pani Woolf, którą to zostawiliśmy w ciszy jej Własnego pokoju by kończyła swoje rewolucyjne eseje. Choć tak sobie myślę, opychając tą boską szarlotką, że to w istocie pochopny komplement rzucony w stronę niektórych dam jakim życiowy pech podpowiedział te drogę, gdyż ze znanych mi nazwisk, a talentem się wykazujących, dziś raptem trzy singielki jestem w stanie wymienić, trzy takie z krwi i kości.
Okey. Tak w ogóle to zostawiliśmy już Sussex i jesteśmy w Chawton, w hrabstwie Hampshire a na dodatek w 1809 r. Ten dziwny, ceglany, bryłowaty domek to w istocie chata. Szwajcaria ma swoje chalet, tu kochają się w cottage’s, zwłaszcza popularnych na wybrzeżach. Dom pochodzi jeszcze z czasów królowej Elżbiety I i należy do rodziny Austen, a jej notarialnym właścicielem jest syn Edward. W tym roku przekaże go swoim siostrom: Cassandrze, Jane i Marcie, z których to tę drugą świat zapamięta i to ona specjalizuje się w szarlotkach.
W tej chwili pomknęła gdzieś do ogrodu, po zioła, czy po kwiaty, więc my romantycznie i niekoniecznie rozważnie pomknijmy we wnętrza i zielone zakamarki, gdzie miłość dopełniała się w słowach na kartach pragnieniami zapisanych, litera po literze. Gdzie tłum bohaterów zawdzięczał swój wymarsz wprost w serca panien i dam, co to nieśmiałym wzrokiem falowały z nadzieją, że akurat ten serce zwolni z przymusu bicia tak mocno, ze ledwo więzadła dekoltu wstrzymują od wielkich uczuć katastrof.




Tkaniny, bale, wojen miłosnych czar
Znów ktoś zawestchnął, znów żale, piór ostrych ruszył myśli marsz
W szpaler klasycystycznych powieści




 







Chawton cottage nie mylić z melancholijnym Chawton House, bo choć to ta sama rodzina i sąsiedztwo, to już zupełnie inna historia i czas, inna podróż, inna opowieść.
Wróżki, czarownice, pisarki. W chatkach, co kobiecością wymuskane z duszą urządzały, skryte przed światem swój kreowały jako wielki pstryczek w nos czasom w jakich żyły i niestety swoim niespełnieniom.








Chawton cottage oraz kościół w Chawton



 

  
Mr. Darcy i jego Pemberley (Lyme Park), 
Duma i Uprzedzenie




Lyme Park, rycina z 1747 r





Kuzyni ... i Mansfield Park


 


wtorek, 17 sierpnia 2010

W oczekiwaniu na szarlotkę








Zarówno ta fikcyjna rezydencja rodziny Tallis z opowieści McEwan’a jak i filmowa oraz ogrodowe założenie Nymans, do którego właśnie się zbliżamy, powstały w l.90-tych XIX stulecia.
Czasy nie tylko rozbawionej arystokracji, art nouveau, artystycznych bohem ale też wielkich fortun, nazwisk, kolekcjonerów. Podróży dookoła świata, odkryć i fascynacji egzotyką. Przygody w przypadkach wielu. Przyspieszenie... To wszystko da się tu odnaleźć, trzeba się tylko wsłuchać w puls zieleni zatrzymanej w czasie gdy Ludwig Messel powoływał ten dalekowschodni świat zachodu na swoich 600 akrach. Niestety dom częściowo spłonął w 1947 r. a jego relikty stały się w ten sposób żywą ruiną i wcielone w ogród stanowią sprawdzony już w epoce romantyzmu element całości. Duchy Tudorów i Orientu, magiczne przejścia, biblioteki, rośliny rzadkie. Wyjątkowa aura rodem ze Śródziemia czy prerafaelickich obrazów. Magiczna podróż w czasie jaka budzi zachwyt ludzkim umiłowaniem piękna.
Okey, właśnie dzwoniła Jane, szarlotka gotowa.




niedziela, 15 sierpnia 2010

Pokutny dwór Stokesay Court


 



Powoli cofamy się w czasie. Mijamy Monk’s House i zaglądamy do Nymans, ale też tylko przelotem bo i opowieść nie o tem. Tu się tylko nastroimy wiktoriańskim klimatem, nim Jane dopiecze dla nas swoją szarlotkę i ruszamy dalej. Przedsmak stylu już był a zdarzyło się to w "Pokucie" i to świetna okazja by wątek pociągnąć dalej. Nie o biel klifów mi chodzi a o Stokesay Court.Tam bowiem, na rozległych terenach falistego South Shropshire, późno-wiktoriański dwór staje się miejscem gdzie nasi kochankowie toczą flirty nim fabula wyjdzie poza jego mury i rozkręci się na dobre, wiodąc szklanym okiem i zamysłem reżysera ku podnóżom kredowych wzgórz. Warto przy tej okazji wspomnieć o niezwykłym incydencie. Cała bowiem produkcja i ekipa filmowa Joe Wright’a, weszła w obiekt krótko mówiąc „martwy”. Scenografka, Sarah Greenwood, wypatrzyła go w jakimś kolorowym magazynie wnętrzarskim w czasie gdy jego dozorczyni Ms. Magnus  „głośno”marzyła o tym jak dom jej przodków staje się żywym muzeum dzięki telewizyjno-filmowym produkcjom (a przez to inwestycjom, rzecz jasna). Jej marzenia spełniły się kilka lat potem i dwór na kilka tygodni stał się żywą scenografią. Wnętrza do okoliczności filmu, tj. 1935 r., zespół Greenwood przygotowywał siedem tygodni, w koszty wrzucając przede wszystkim restauracje słynnych dębowych paneli z holu centralnego, galerii i holu wejściowego, mebli, stolarek ... Przywrócony do życia na poczet filmu i akcji dwór, można dziś podziwiać zwiedzając tropem „pokutników” i cofając aż do początków założenia, czyli małego kamiennego domu z połowy XIX w. jaki przedsiębiorczy John Derby-Allcroft powierzył po jego nabyciu nowoczesności. I tu wkracza Ms. Magnus, przewodniczka i opiekunka posiadłości, jakiej misja i pasja miejscem z przeszłości już wymiecionym sprowadza ją na powrót, utrwalając w wizytach fanów stop-klatki i historii. Och! Życzyć sobie tylko takich „inwestorów” (i takiej reklamy). To wręcz niesłychane jakim budżetem operują zachodnie produkcje, jaką świadomością i poświęceniem dla odtworzenia detali powieści i w końcu biznesowym instynktem. Dla naszego rodzimego rynku, nieruchomości historycznych zwłaszcza, to zupełnie inna czasoprzestrzeń by nie rzec - rodzaj gwiezdnych wojen, więc damit schluss i lecimy dalej.







































Ms. Magnus, inicjatorka zagospodarowania nieruchomości a zarazem
jej przewodniczka






Zdjęcia wnętrz pochodzą z The Other ‘Atonement’ Love Story 


Klify Siedmiu Sióstr








Zanim dojedziemy do Monk’s House, odbijemy trochę na południe, w stronę Brighton i Eastbourne, do Krainy Siedmiu Sióstr i to z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze białe, kredowe klify to bez wątpienia wizytówka Hrabstwa Sussex, zjawisko i masa paleontologicznych ciekawostek. Poza tym od lat przyciągają one moją uwagę od kiedy to very intensive life wykluczył na czas jakiś zieleń z mego życia. Może zatem coś w tym jest, jak mawiają Anglicy urywając się w tę zielono-białą oazę: 'to get away from it all'.
No więc już powody są dwa. Następny to główna przyczyna dzisiejszej wizyto-dygresji: Joe Wright, który wysłał w końcowych scenach filmu swoich bohaterów dając im spełnienie, którego nie dało życie. Czy tak wyobrażał sobie to miejsce Ian McEwan, autor powieści „Pokuta”, tego już nie wiem. Faktem jest, że to właśnie tu, filmowa Cecilia Tallis (Keira Knightley) i Robbie Turner (James McAvoy) spotykają się by dopełnić miłości, po tym jak wyobraźnia młodszej siostry Cecili, Briony, uczyni z Robbiego sprawcę przestępstwa, za jakie ich historia znajdzie tragiczny finał po latach. I tak w swojej alternatywnej opowieści, jaką dorosła już Briony wysnuła w poczuciu winy i niejako w pokucie, Cecille spotyka w trakcie wojny Robbiego i wręcza mu kartkę pocztową z widokiem chatki na wschodnim wybrzeżu Anglii. Spotykają się w Seaford Head z widokiem na zachód, na jedną z Siedmiu Sióstr.
Sceneria urzeka. Faliste linie jakby uciętych w pionie skalnych ścian tworzą siedem wzgórz, choć de facto jest ich osiem i każde ma swoja nazwę. Niestety od lat miejsce to jest także mekką samobójców. Każdy kraj ma ponoć takie miejsce i czytałam całkiem niedawno o łowcy samobójców, pewnym staruszku z Australii, jaki poświęcił życie ratowaniu „rozbitków” w australijskim przylądku śmierci zwanym ”The Gap”. Tu, w Sussex ich ulubionym jest Beachy Head, gdzie klif wznosi się na najwyższą na tym odcinku wybrzeża wysokość 164 m.
Ech, miało być miło zrobiło się mrocznie. Historie się zazębiają, cóż. Opowieści płyną, przepływają jak rzeka. Spoglądam w stronę Monk’s Hous, gdzie Virginia w oknie dopala papierosa. Może damy jej spokój.... i jeszcze ta metafora z rzeką.





W stronę Seaford Head...