Podróżowanie jest bardzo przydatne, to wielka praca wyobraźni. Cała reszta jest tylko rozczarowaniem i zmęczeniem. Nasza podróż jest całkowitą imaginacją.
W tym tkwi jej siła, która podąża od życia do śmierci.
- Louis-Ferdinand Céline, Podróż do kresu nocy
"Imprezy, na które przylatywało do Rzymu od stu do stu pięćdziesięciu gości, rozpoczynały się na imponujących schodach rzymskiego pałacu. Najpierw schodziła nimi grupa pięćdziesięciu nagich pań w maskach i wymyślnych kapeluszach, potem podczas kolacji przy świecach panowie siadali przy stole bez dolnych części garderoby, a panie znikały na kwadrans pod długim obrusem. Następnie goście oddawali się hazardowi, głównie ruletce i pokerowi."
To mógłby być scenariusz Felliniego, ale życie jest ciekawsze. Słodkie życie, rzecz jasna. A ci goście - jak dalej donosi niepokojąc wyobraźnię w "Tajemnicach Windsorów" Marek Rybarczyk - to elita ówczesnej Europy, od arystokratów z bohaterem głównym w postaci księcia Filipa, który królewską alkowę wówczas na Rzym zamieniał, po bankierów i biznesmenów, również tych z USA. Czy zatem Silvio Berlusconi, Włoch z krwi i kości, nieomylnie tradycji tej nie podtrzymuje i nie wykluczone, że z zazdrości?
Królowa Elżbieta i Książe Filip, 1956
Różne oblicza podróży i poprawne politycznie Dolce Vita tutaj
Schyłek dekadencji. Miłość, seks, radość, sztuka i smutek. Patrząc na film pomyślałam, że Jep z aparycją gentlemana mógłby być takim Filipem, oczywiście gdyby Duke nie miał innych obowiązków. Poza tym każdy z nich stracił coś ważnego i od tego czasu ucieka w swoją 'noc', w swój 'Rzym'.
Lost in Rome. Trochę w tym zawieszonej między wymiarami "Siesty", trochę "Rzeczy o mych smutnych dziwkach", trochę dekadenckiej Scala Regii i trochę kadrów Jessiki Craig-Martin, pomijając oczywisty trybut Paolo Sorrentino dla wielkich twórców włoskiego kina. W muzycznym splocie chaos i kolaż doskonały, który obnaża iluzje granicy sacrum i profanum, ukazując ich jedność, czy niejako odwieczną od siebie zależność, zmierzającą coraz bardziej w stronę łapczywej konsumpcji, rozpasania, nihilizmu. Niczym mityczny Uroboros, który zżera swój ogon, by z siebie znów się odrodzić.
La grande bellezza, jak grande tristezza (wielki smutek).
Jak to jest poczuć się jak Jep Gambardella, który szukając w życiu wielkiego piękna odnalazł wyłącznie formę? Na dodatek pustą w środku lub co najwyżej maskującą brzydotę, biedę, chorobę i śmierć. W religii, metafizyce i ideałach. W społeczeństwie, przyjaźniach i rodzinie. Tylko nie w miłości, ponieważ jej nigdy nie doświadczył.
Może właśnie dlatego?
Jak to jest nie spełnić marzenia, twórczości, życia w ogóle skoro cynizm to tylko maska? Samotna podróż snująca się po zachodzie słońca nie leczy duszy. Nie jest nawet natchnieniem. A samotna podróż większości z nas, z domu do pracy, z pracy do innej pracy, z serca do serca, z konieczności gdzieś między stacjami paliw lub jednym przystankiem a drugim to nie to samo? Poczułam się dziś trochę jak Jep i postanowiłam wyjechać do Pragi. Zapytałam przyjaciela, co znaczy "obudzić się"? To znaczy spróbować czegoś zupełnie nowego, odparł. Czy należy się wówczas oczyścić, no wiesz, uwolnić z przeszłości? Nie, odpowiedział, wystarczy się otworzyć.