Bezy z płatkami róż gdzieś na Alejach Jerozolimskich nie zrobiły wczoraj na mnie takiego wrażenia, jak schłodzony szampan z truskawką, który oprócz mnie, miał jeszcze kilka innych osób przekonać do tego, że właśnie teraz należy go pić. Nie ważne dlaczego - należy. Warszawa zapłakana, jakby dość miała tej wiecznej jesieni, ale ja i tak się tu raczej nie zadomowię. Kolorowe kalosze założyłam z nadzieję, że mnie poniosą gdzieś dalej, poza ramę i kilka estetycznych spotkań, z jakich Warszawa słynie raczej za zamkniętymi drzwiami. W oczy Boznańskiej spojrzałam parę minut potem i nie był to zachwyt. Po latach doszłam do wniosku, że straciłam flow do XIX wieku i poczułam znużenie niespełnieniem bijącym z jej portretów, czego wcześniej nie dostrzegłam. Nie jako artystki - jako kobiety. Usilnie szukałam czegoś, co alternatywnie mogłabym u siebie powiesić i nie znalazłam nic, oprócz starej, dobrej znajomej Japonki, jaką już udomowiłam na stałe w przekonaniu, że to najlepszy obraz malarki. Poza tym mgła. Tylko Fantin-Latour i Malczewski, wkomponowani w sentymentalny pejzaż, w kontraście róż i zajętej sobą córki artysty wyostrzyli na chwilę zmysły. Reszta rozmyła się w melancholii. Pomyślałam o cedrowym grzechu, o jakim wcześniej prawiła mi tyle co poznana kompozytorka zapachów. Chyba za mało było go w pracowni Boznańskiej, uznałam po raz kolejny patrząc na jej portrety. Tak, zdecydowanie za mało.
Olga Boznańska & Jacek Malczewski
MNW
1 komentarz:
Odczucia podobne.
Prześlij komentarz