czwartek, 23 lutego 2012

Portret Damy niedojrzały


KOBIETA. 1872. To raptem 2 lata od kiedy Parlament Zjednoczonego Królestwa na mocy ustawy "Married Women's Property Acts" przywraca autonomię kobietom i przyznaje im prawo do posiadania pieniędzy, zarabiania oraz dziedziczenia majątków a wkrótce także, na mocy kolejnego aktu (1882) dysponowania nim niezależnie od woli męża. Ale ten społeczny wątek wydaje się nie dotyczyć Damy z portretu Jane Campion, choć poniekąd uwikłana w sieć przeznaczenia ociera się o jego konsekwencje, miota w pewnym sensie i staje ofiarą swoich wewnętrznych konfliktów. ISABEL ARCHER.









Zlała mi się ostatnio kobiecość wiktoriańskiej i edwardiańskiej Anglii z Virginią Woolf bynajmniej nie z powodu samej Nicole Kidman a tym bardziej ich 'wspólnych' Godzin, ale zasadniczo pod wpływem pewnej liczby -142. Tyle zaledwie doliczyłam się lat w historii nie samych kobiet, ale kobiecej tożsamości. 






1870 - 2012


Liczę i myślę, że to wciąż historia SPRZECZNOŚCI, tytanicznych nierzadko i zwięźle skompresowanych w pytaniu: czego pragną kobiety? skoro pragnienie miłości miesza się z dążeniem do autonomii, uwielbienie z poczuciem władzy, a namiętność z bliskością i bezpieczeństwem. I co z rodziną skoro są pasje, ambicje,  możliwości, uroda, młodość? 
Ale to  pytania retoryczne i bez wywodu. Każda podzieli je przez siebie, swoją historię i swoje 'iskry' jakie uwalniała lub też jakie wyparła z jakiś tam powodów, po coś. 


ISKRY czyli czego pragnie Isabel?







Gdy ponad 50 lat potem Woolf w swoim wyjątkowym przebudzeniu swobodnie acz z niemałym oburzeniem kreślić będzie przez pryzmat sprzyjających warunków ekonomiczno-społecznych wizje [literackiego] rozwoju utalentowanych kobiet, zwróci uwagę na trzon sprawy: odcięcie od kulturowych obciążeń związanych z płcią a nade wszystko związanych z osobistą przeszłością. Isabel może nawet to przeczuwa ową iskrą, jaka w końcu pcha ją w zupełnie inny od powszechnego scenariusz, by poznać się, by spełniać bez zobowiązań bo przecież spadek jaki dziedziczy po kuzynie sprawia, że warunki materialne już jej nie ograniczają i nie paraliżują możliwości poszukiwań. Ten warunek Woolf spełniła. Czemu jednak mimo tego zapętli się w to, od czego tak chce uciec?










I czemu pada ofiarą w istocie nie męskiej bezduszności, w osobie tak biernego Gilberta Osmonda ale - o ironio - kobiecych lęków wykreowanych rolą tajemniczej i niebezpiecznej Madame Sereny Merle? 



Jakieś skojarzenia?









Madame Serena Merle
Marquise De Merteuil oraz Madame De Tourvel 









ODBICIE

Isabel, która chce być czymś więcej niż tylko portretem damy i Merle, pragnąca wszystkiego, co płynie z takiej roli, a co z braku pieniędzy [w przeciwieństwie do Marquise De Merteuil] zdobywać musi podstępem.
To trochę jak nieuchronność pewnej fabuły, jaka po latach wydała mi się najbardziej przytłaczająca w tej krótkiej perspektywie a zarazem oczywista, w kobiecym odbiciu naiwność i podstęp.  I ta uwalniająca oddech świadomość czasów obecnych jakie potrzebują wprawdzie  innych scenariuszy, ale stale to ta sama gra.









Dłoń moja rada śledzić niebywałe rzeczy,
Uchyla się od znanych i zwyczajnych dróg,
Ani w wyblakłym jedwabiu nie ujrzy
Nieporównanej z niczym róży.

LADY WINCHILSEA za V.Woolf, 
The Spleen w przekładzie Ludmiły Mariańskiej








Mimo wszystko PORTRET SAMOTNOŚCI. Kiedyś, gdy zobaczyłam światło wnętrza zza szklanych drzwi, do jakich zmierzała w końcowej scenie pomyślałam, że to znak jej wyzwolenia, happy end pomimo symbolicznej zimy. Ostatnio jednak zdałam sobie sprawę, że ta fabuła ma kształt spirali ze środkiem gdzieś w odległej przyszłości nawet nie wiem czy w naszej? Do obaw Isabel względem najpierw konwenansów i siebie samej dołącza potem lęk jaki zrodziła świadomość uwikłania w pewną czasoprzestrzeń zależności i uwarunkowań, na co zdołała przebudzić ją Merle, a jakie wydają się jeszcze zbyt mocne by je przełamać, zwłaszcza samotnie. Może też nie czas jeszcze na taką siłę? I co jeśli to właśnie było-jest iskrą, inicjacja-problem? Dziś powiemy: nie ważny lęk, ważne, co z nim zrobisz, ulegniesz czy go pokonasz. Każdy cykl uświadamia więcej i bardziej to, co każda iskra wyzwala.  Każdy cykl to życie, pół życia, chwila. Czas.







Virginia w 1923 r.


Ile takiej Isabel w dzisiejszych kobietach i ile takich iskier? Powracając do Woolf dociera do mnie jak bardzo ten prawdziwy, świeży feminizm stracił swoją zasadność i w międzyczasie sam się wykastrował z kobiecości. Że jej Istota, coraz bardziej oszalała pędzi niepostrzeżenie na krawędź pustki wybebeszona, okradziona z całej swojej tajemnicy i piękna. Zmaskulinizowana, zdeformowana, zagubiona, straszna - udaje siebie samą i paradoksalnie  jeszcze mocniej wbija się w ramy niechcianego portretu. 
Bajka o Śnieżce i Złej Królowej trwa z tą tylko różnicą, że kiedyś było więcej Śnieżek, teraz dla odmiany więcej tych drugich. Ale czy czegoś to kobiety nauczyło? Nieśmiało zaczynam w to wątpić. 


Virginia Woolf, Własny pokój oraz Portret Damy, reż. Jane Campion, 1996

zdjęcia: VOGUE, TIME, LIFE,






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz