czwartek, 6 stycznia 2011

Król w cieście




 
Sion i widok na katedrę Notre Dame





Wóz w kształcie okrętu czyli carrus navalis jest etymologicznym zwiastunem karnawału.  Za chwil parę godnie zaprezentuje go na swej peruce sama Maria Antonina a to dlatego, iż wedle starożytnej tradycji wóz taki przewodził zazwyczaj paradom i przebierańcom jacy w Rzymie zmysły swe oddawali Bachusowi, w Grecji zaś Dionizosowi. Kto zatem jak nie królowa godniej poprowadzi styczniowy korowód, obnosząc się ze swą orgiastyczną skłonnością wobec wszelkich budżetów, a przy okazji prezentując pomysłowość barokowych perukarzy. W obydwu przypadkach upojna impreza i gloria hedonizmu, dla bardziej powściągliwych zaś jest jeszcze wersja light i łacińskie carnavale (pożegnanie mięsa, carne-mięso, vale-bywaj, żegnaj), zapowiadające okres jaki poprzedzał Wielki Post. 
Arlecchino i Pulcinea coraz śmielej podążają w stronę Placu św. Marka i coraz śmielej z cienia wychodzą inne maski zwolnione na ten czas z norm i zakazów, by dawać przez kolejne tygodnie upust swym upodobaniom, lękom, a nierzadko i swoim frustracjom jak to było w szczycie weneckiego święta, gdy średniowieczny plebs stawał za maską panów, panowie zaś zamiennie przyjmowali maski motłochu. Zbiorowa terapia i metafora życia - maska: jedno ujawnia, a skrywa drugie, od stuleci niezmiennie. Na czas tej wolności w byciu sobą i całkowitym  sobie odpuszczeniu, nie tylko tańce, ognie zimne i ciepłe, spektakle do białego rana i mocne z Kimbo espresso ale także - jeśli nie przede wszystkim - uczty. Lane smażone ciasto to włoski przysmak jaki o tej porze znajdziemy w każdym regionie, jeśli nie u domowników to na straganach tyle, że  pod różnymi nazwami: galani (najbliższy naszym faworkom), bugie, cenci, rappe czy castognole albo struffoli. Nie ważna etykieta, ważny skład i to on decyduje o tradycji.
Za chrustem jednak nie przepadam, ani też za rozpasanym tłumem pomimo całego estetyzmu miejsc i designerskich parad, więc dyskretnie wymykam się tam, gdzie jeszcze subtelnie i cisza bo show zacznie się tu dopiero w lutym - na północ w stronę Alp. Średniowieczne Sion właśnie wypełnia słodki zapach migdałów i wanilii, jakie od dwóch dni szykują gospodarze i okoliczni cukiernicy, wypiekając drożdżowe bułeczki zwane Gateau des Rois, czyli ciasto Trzech Króli lub zwyczajnie brioche.  Uszlachetnione regionalną bakalią, konfiturą oraz szwajcarskim zamiłowaniem do natury i tradycji, pakowane ozdobnie z dołączoną koroną w kolorze gold to poza wypadowym gateau z cytrynową masą cudny memoriał polodowcowego Valais. Sklejone w kilka płatków drożdżowe kwiaty lądują tego dnia na stołach Szwajcarii, by następnie wyłonić spośród zbieraczy koron zwycięzce i szczęściarza, jaki zainauguruje na swym podwórku karnawałowy czas. Wystarczy znaleźć ukrytą w cieście figurkę króla, nie złamać sobie zęba i obdarzyć resztę szczerym uśmiechem, po czym unieść papierowe złoto na już upojonej nieco głowie i zadeklarować tutejszym zwyczajem rewanż kolejnego królewskiego przyjęcia za rok.




Para Słońca i Księżyca tym razem otwiera karnawał w Saxon, Valais 
(Szwajcaria)









...i imponująca dolina.
W stronę Martigny i słodkich zapachów













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz