Z Jamesem Bondem spotkałam się w swoim życiu raz. Nie przedstawił się, nie musiał.
To było w Saillon, w winnicy Farinet, osławionej z uwagi na swoją nazwę jako, że pochodzi od szwajcarskiego "Robin Hooda" - Samuela Farinet.
Gdy GO zobaczyłam, pomyślałam: Bosko! Oby to był Goldfinger...
wiecie, Alpy, te sprawy....
ale nie.
To nie był Goldfinger :(
Z konieczności atrakcji, wracam więc do Samuela, też słynął z wdzięków, którymi łamał serca miejscowych dziewek, ale która nie lubi łobuzów? Lokalny bohater, banita, przemytnik i fałszerz monet. Nie okradał
bogatych, lecz swój spryt i nieuchwytność wykorzystał w produkcji pieniędzy, w piwnicy
jednej z kamienic średniowiecznego Saillon gdzie osiadł, a które następnie rozdawał
miejscowej ludności. Rzec by można - filantrop.
100 lat po jego śmierci - prawdopodobnie zabójstwie na zlecenie, bo jaki rząd tolerować będzie taką filantropię - gdy w 1980 r.
degustując miejscowe trunki w tej samej piwnicy spotka się ze swoimi
przyjaciółmi Pascal Thurre (szwajcarski dziennikarz), zrodzi się pomysł
stworzenia najmniejszej winnicy na świecie, z której dochód będzie
przeznaczony na pomoc dzieciom z całego świata. Zaiste, będąc pod wpływem - zwłaszcza w otoczeniu gór wysokich - ludzie są wszechmocni, ale to nie był żart. Idea przetrwała i dziś Farinet z trzech szczepów
rokrocznie produkuje przy wsparciu okolicznych winnic 1000 butelek, a
ich sprzedaż (od 350-750 $ za butelkę, nie licząc egzemplarzy aukcyjnych) tylko w minimalnej części pokrywa
jej utrzymanie. Pozostały dochód przeznaczony jest na cele humanitarne.
Każdy z etapów prac, skrzętnie monitorowany ściąga wolontariuszy z
całego świata - od przedstawicieli królewskich rodzin, arystokracji,
kultury i show biznesu aż po gwiazdy sportu. Ich nazwiska wypisane na tabliczkach przy każdym krzewie dokumentują ich pracę i jest to iście pamiątkowa księga. Jamesa Bonda na szczycie Farinet upamiętnił Roger Moore. Po sąsiedzku zresztą jako, że w Gstaad ma swój dom.
Widok ich sponiewieranych pracą rąk to nie tylko atrakcja, ale przede wszystkim symbol Valais i ludzkiej bezinteresowności, do jakiej cały czas dąży Thurre.
Thurre... a może obecny tu wciąż duch Samuela?
Alpy są pełne dziwnych zjawisk, wierzcie mi, do dziś paru z nich nie pojęłam, konsternację zostawiając w majestacie Doliny albowiem zabrakło racjonalnych argumentów. Magiczne miejsce, magiczne...
Widok ich sponiewieranych pracą rąk to nie tylko atrakcja, ale przede wszystkim symbol Valais i ludzkiej bezinteresowności, do jakiej cały czas dąży Thurre.
Thurre... a może obecny tu wciąż duch Samuela?
Alpy są pełne dziwnych zjawisk, wierzcie mi, do dziś paru z nich nie pojęłam, konsternację zostawiając w majestacie Doliny albowiem zabrakło racjonalnych argumentów. Magiczne miejsce, magiczne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz