Anglia bez swoich ogrodów jest tym, czym Italia bez swych kolorowych past, Hiszpania bez słynnych tapas i sals, a Szwajcaria bez brzoskwiniowo-nektarynkowych sadów, racletta i kamiennych miasteczek skrytych w zboczach Alp, starszych niż niejeden angielski dwór. Tym właśnie są ogrody dla Anglika. Tożsamością, sensem, oddechem. Choć w większości ich celem, jak napisała kiedyś Gertruda Jekyll, jest dać ich właścicielom najlepszą i najświętszą z ziemskich przyjemności. Była owszem taka czarodziejka. Przyjaciółka zresztą Vity Sakcville-West i to na jej ogrodach właśnie Lady wzorowała swoje „dzikie” fale Sissinghurst. Każde z nich to inne, nowe życie i każde równie piękne. Miejsce trzeba poczuć, a duch jego czasem niesłyszalny. Z pewnością w temacie ostatniego byłby The Manor House, Upton Grey, z oryginalną więźbą datowaną na 1480-1550r. I choć badałam wcześniejsze, to jednak nie we dworach :) Unique. Jest ich tam jeszcze parę. Zapewne wiele inspirujących melodii skryła Gertruda poza setkami innych miejsc nim wszystkie podzieliła na części, zaplanowała i uwolniła od ich czasów jak dmuchawce. Epoka sprzyjała w końcu oddechem i swobodą, choć jeszcze nie tak bardzo jak u naszych hipisów z Charlston. To są właśnie kreatorzy doskonali, w tło wpisani bo serce sztuce oddają aby biło za nich wiecznie, w miejscach jakie się ostały niczym pierwszy plan, nim sporo z tego kunsztu zwyczajnie czas nie zmiótł. Pyłki roślin spoczywają kilkanaście nawet metrów pod ziemią, dzięki czemu eksploracja terenów starych założeń czy to dworskich, pałacowych czy ogrodowo-parkowych pozwala przywrócić im stan dawnej świetności w miarę dzisiejszych zasobów. Ogrody zaginione, tajemnicze miejsca, oddechy. To właśnie z działań owej czarodziejki, Frances Hodgson Burnett czerpała do swej powieści "Secret Garden", odnajdując go właśnie w Great Maytham Hall i to poniekąd dzięki s-ce Jecyll & Lutyens. Botanika zatrzymana w ziemi wspomnieniem powracających zapachów.
Dla odmiany Munstead Wood,
dom i ogrody Gertrude Jekyll
Rożane łoże Gertrudy
(fot.missy_gardenwhimsy)
Nymans
Może więc w przypływie chwili, w drodze na zachód będzie okazja posłuchać śpiewu tej La Loby w jakimś gabinecie czy pod pergolą róż wysokich gdy kolejne dusze kwiatów wskrzesza. Może w drodze na kolejną szarlotkę gdy lato znów zawita ze swych musów życia tworzyć będzie Jane. Chlaśnie anegdotą i popędzi w swe literki. A my talerzyki w zlew i rowerkiem myk w szamańską biosferę pieśni ziemi. Po sąsiedzku przecież, za parcelą. Nowa podróż ze wstążką na słomianym kapeluszu.
Bolonia. Tak bardzo tym razem angielska...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz