Pietro Falca, Plac Ridotto w Wenecji, 1750
Czas masek bauty i moretty tuż, tuż, choć niektórzy już ryzykują w Boże Narodzenie by jednak zniknąć za chwilę i wtopić się za przypadkową latarnią w połę ciemnego płaszcza niewiadomej ulicy. "Nie oglądaj się teraz" powraca kadrami kilka scen z filmu ... i ten czerwony płaszczyk, brrr... Wracam na plac. Nim świat ożyje na nowo i na kolejną chwilę, Wenecja zasypia w mgłach i wilgoci. Zasnuwa się woalem ciszy jaka w domysłach składa fabuły za odspojoną farbą zamkniętych persjan. W pałacach spokój. Pustka nawet w Café Florian ale i tu trójgraniasty kapelusz na barze zdradza, że to tylko scenografia i już za chwilę Włochy spłyną falą Spumante w impresji ostrych kolorów, a dźwięki zabaw uwolnią z iluzji 'Pomiędzy'. Cofnie się czas i odskoczy w teatr wyobraźni jak z onirycznych montaży a czasem nawet z obrazów samego mistrza Belliniego. No tak, ale nasze gotyckie niebo w paryskim błękicie zasypane gromadą gwiazd lśni na placu mimo wszystko. W uskrzydlonym złocie św. Marek heraldycznie wznosi się nad kanałem jako słońce miasta. Cóż, tylko ono musi wystarczyć nim twarz pokryję drogocennym makijażem z motyli i fantastycznych roślin by pomknąć w trans postaci niczym w commedia dell'arte.
Składam liczby na serwetce pierwszej połowy Nowego Roku i drugiej. 2-2. Równowagę przyjmuje za siłę dominującą kolejnej daty a sumę za to, co zyskuje 'kształt', za to co mocne i odradza się w Ziemi. Mater Prima ze słońcem w zenicie. I oby działało.
Cafe Florian. Lunarnie jeszcze, sennie i cicho...