Nie jest to jakiś nadzwyczajny krzew ale miejsce, do którego prowadzi Bóg tych, którzy nie zrealizują w życiu powierzonego mu zadania. Abstrahując od odbiorcy, miejsce to wcale nie jest niemiłe choć z przyjemnością z jaką kojarzy się złoto też nic wspólnego nie ma. Jest to słoneczna zatoka, której dno usłane nieboszczykami co raz to fale filtrują ruchem wstecznym, zasysając ciała w morską otchłań. Taki naturalny sposób samooczyszczenia różnych form z siebie samych. Nie ma w tym nic z makabreski. Woda jest przejrzysta a piasek czysty, ciała zaś wydają się zaledwie cieniami. Patrząc na to można by pomyśleć o marzeniach, o kilku straconych chwilach, które miały niejedną szansę zmarnieć w międzyczasie i zapewne do nich te metafory, ale skąd Wielki wpadł na pomysł by to miejsce nazwać tak przewrotnie?
*
Wędrując przez parę pałaców i kilka jeszcze starszych domów razu pewnego doświadczyłam ożywczej refleksji, iż nie ma sensu dalej grzebać się w czasie nieswoim, okrywając patyną jak niejeden pozłacany wspornik nawet jeśli za to całkiem nieźle płacą. No ale ilu z nas żyje chwilą obecną? Nie grzęźnie w przeszłości dla jakiejś idei, wspomnień, uczuć, bohaterów - nie zawodowo? To trochę niesprawiedliwe wobec teraźniejszości, wobec siebie samego, wobec kogo stale zaciąga się dług na rzecz przeszłości i stale niczego nie spłaca bo niezmiennie w niej tkwi. Zawsze będą jakieś historie niedokończone. Zawsze będą marzenia niespełnione innymi wyborami, ofiary, emocje, stop-klatki. Zawsze. I można by je w końcu tak zostawić, pomyślałam, bez analiz, bez zapłaty, bez zobowiązań. Nie targać tego dalej z sobą. Uwolnić, oddać falom wszystkie te odpadki niespełnienia pewnego bezchmurnego popołudnia, tak po prostu. A puszczając zmienić kierunek i pójść tym razem w Swoją stronę. Z lekcją, iż nie wszystko trzeba zaspokoić, nawet jeśli tak realnie wznosi w górę bo z czasem w bestie przemienione skłonne jest wyszarpać resztki sił. Że odkupić tego też nie trzeba tym bardziej gdy w utracie siebie życie zaczyna domagać się ofiar.
W Złotym Mircie, w miejscu końca i początku, jak doszłam po chwili, w punkcie zero spotykam się z sobą i odkrywam zapomniany cel. Niezmiennie ten sam - od nowa. To tylko motyw się od teraz zmieni, z kolejną falą jaka zabierze szczątki tym razem bez wyrzutów. Z nadchodzącym odpływem. Z nowym cyklem. W bezimiennym, naturalnym porządku. Oddaję, jak gdyby nigdy nic.
Pieter Bruegel Starszy, Upadek Ikara 1558